Karolina Plecha o pracy kobiety kierowcy za kołem podbiegunowym i byciu przewodniczką po zorzy polarnej: potrzebuję „adrenaliny śniegu”

Anna Bartosiewicz
Anna Bartosiewicz
Karolina Plecha (na zdjęciu) jest utalentowanym kierowcą pracującym za kołem podbiegunowym. Nie tylko jeździ samochodem ciężarowym po Norwegii, ale także poluje na zorzę polarną.
Karolina Plecha (na zdjęciu) jest utalentowanym kierowcą pracującym za kołem podbiegunowym. Nie tylko jeździ samochodem ciężarowym po Norwegii, ale także poluje na zorzę polarną. archiwum Karoliny Plechy
– Jazda po prostej drodze, autostradą, nudzi mnie. Lubię wyzwania i jeżdżenie po śniegu, lubię, gdy coś się dzieje i cały czas trzeba pracować z ciężarówką – mówi Karolina Plecha. Nasza rozmówczyni jest kierowcą ciężarówki i przewodniczką po zorzy polarnej. Rozmawiamy z nią o tym, jak wygląda życie za biegunem północnym oraz co skłoniło ją do rozpoczęcia pracy w Norwegii.

Rozmowa z Karoliną Plechą – kierowcą samochodu ciężarowego i przewodniczką po zorzy polarnej w Norwegii

Nie tylko pracuje Pani za kółkiem, jako kierowca ciężarówki, ale też jako przewodniczka po zorzy polarnej. Skąd pomysł na tak nietypowe zajęcia?

To zaczęło się tak naprawdę dawno, dawno temu. Zawsze byłam zafascynowana nocnym niebem i zjawiskami nocnymi na niebie. Studiowałam fizykę i astronomię i uczyłam się o tych rzeczach na studiach, przez co temat jeszcze bardziej mnie zaciekawił. W 2013 roku udało mi się kupić tanie bilety lotnicze i trafiłam za koło podbiegunowe, do Tromsø w Norwegii. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam na żywo zorzę polarną. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Od tamtej pory co roku, każdej zimy, starałam się polecieć do Norwegii, Finlandii czy Islandii, żeby chociaż przez chwilę zobaczyć zorzę polarną. 

Kiedy podjęła Pani decyzję o pracy w Skandynawii?

Tak się złożyło, że w 2016 roku skończył mi się kontrakt w Polsce. Szukałam nowej pracy, ale niestety nie odpowiadały mi warunki oferowane przez pracodawców. Wpadłam wówczas na pomysł, że mogę przenieść się na jakiś czas za granicę i pracować jako przewodniczka po zorzy polarnej. Miałam doświadczenie i wiedziałam, na czym to polega. Umiałam też robić zdjęcia. Uznałam to za swoje duże atuty, mój przyszły pracodawca również. Dostałam propozycję zatrudnienia na trzy miesiące i w ciągu dwóch tygodni przeniosłam się do Norwegii, aby pokazywać turystom zorzę. Te trzy miesiące wydłużyły się do ponad pięciu lat.

Chciała Pani zostać ze względu na zorzę czy z innego powodu?

Po pierwsze ze względu na występowanie zorzy polarnej, po drugie ze względu na zimę. Uwielbiam tę porę roku i kocham lód. Nawet, gdy mieszkałam w Polsce, potrafiłam spędzić letnie wakacje na Spitsbergenie (najwyższej wyspie Norwegii – przyp. red.) lub na Grenlandii. Nie latałam do ciepłych krajów, a przy temperaturze 24 stopni Celsjusza wprost umieram. Wolę śnieg i zimno.

W Norwegii bardzo spodobało mi się tamtejsze życie, możliwości i spokój, który tutaj panuje, a także tutejsza dzicz. Mimo że pochodzę z Warszawy, w ogóle nie brakuje mi dużego miasta. Lubię naturę i wolę spać pod gołym niebem lub pod namiotem niż pod dachem. Tutaj mogę wyjść z domu, jechać samochodem przez 10 min. i jestem w górach, gdzie nie spotykam ani jednego człowieka. Tutejsze widoki: połączenie gór i wody, to coś, czego chyba zawsze brakowało mi w życiu.

Kiedy zaczęła Pani jeździć tirem? Jak to się stało, że została Pani kierowcą ciężarówki?

Tak naprawdę zaczęłam robić prawo jazdy jeszcze w Polsce. Stwierdziłam, że czasy są jakie są. Mam dwa kierunki studiów, pracuję gdziekolwiek i śmieję się, że po zarządzaniu i marketingu tak naprawdę można zostać menedżerem w McDonald's. Większość osób ma studia i nie są one wymogiem podczas poszukiwań pracy. Ja natomiast stwierdziłam, że dobrze jest mieć fach w ręku. Kosmetyczka, elektryk czy hydraulik zawsze znajdzie pracę.

Ponadto ciągnęło mnie do dużych samochodów. Bardzo lubię jeździć autem, więc zapisałam się na kurs prawa jazdy. Gdy przeniosłam się do Norwegii, zauważyłam, że dużo osób aplikuje tutaj na stanowiska kierowców autobusów i ciężarówek. Wróciłam więc do Polski i w ciągu trzech miesięcy wyrobiłam sobie prawo jazdy. W tym krótkim czasie zdobyłam uprawnienia do prowadzenia autobusu, ciężarówki z przyczepą i wszystkich możliwych pojazdów, a także zdążyłam wyrobić wszystkie potrzebne mi papiery. Zawzięłam się i powiedziałam sobie: trzeba zrobić.

Co zmieniło się po Pani powrocie do Norwegii?

Po powrocie do Norwegii prowadziłam busy z turystami. Przyjeżdżają oni do Norwegii przez cały rok. Natomiast wycieczki chętniej wykupują zimą, ponieważ nie wiedzą, jakie będą warunki pogodowe, jak sobie poradzić. Latem jest bardzo dużo turystów podróżujących na własną rękę, np. kamperami lub autem. Nie ma wówczas tak dużego zapotrzebowania na kierowców. Uznałam, że to dobry moment na rozpoczęcie pracy w samochodzie ciężarowym i dostałam się do firmy Posten & Bring, odpowiednika naszej Poczty Polskiej.

Najpierw zostałam przyjęta na letnie zastępstwo. Zostałam zatrudniona jako kierowca tira, czyli ciągnika siodłowego z naczepą. Już pierwszego dnia pracy usiadłam w 17-metrowym pojeździe, więc przeszłam dość ciężką szkołę przetrwania. W pierwszym tygodniu jazdy okazało się, że mamy maj, auto jest przygotowane na lato, ale w nocy były przymrozki, więc uczyłam się, jak wychodzić z poślizgu.

Udało się?

Musiałam sobie poradzić. Przez 6 tygodni brałam udział w różnego rodzaju szkoleniach. Miałam też mentora, Norwega, który pracuje jako kierowca i uczył mnie różnych manewrów. Bardzo dużo mi pokazał. Później, zimą, zaczęłam wozić kontenery. Było to coś zupełnie innego. Jazda tirem, czyli ciągnikiem ciężarowym, to według mnie najłatwiejszy rodzaj jazdy. Natomiast tutaj musiałam dodatkowo ustawiać kontenery i podjeżdżać pod nie przyczepą po śniegu. A przyczepę prowadzi się zupełnie inaczej. 

Znów przeszłam szkołę życia. Na szczęście koledzy z firmy bardzo mi pomagali – uczyli mnie wszystkiego w tzw. międzyczasie. Poręczył także za mnie szef z poczty. Zapewnił mojego nowego pracodawcę, że mam specjalne zdolności do prowadzenie samochodu. Od września-października, gdy na zewnątrz leżał już śnieg, bardzo dobrze sobie radziłam. Nadal pracuję w tej samej firmie, ale zajmuję się przewozem między oddziałami. 

Pracuje Pani również w nocy. Jak wygląda Pani typowy dzień pracy?

Poszczególne tygodnie nie różnią się między sobą. Przychodzę do pracy ok. 17.45, wsiadam do ciężarówki i jadę na terminal. Następnie ładuję kontenery na przyczepę i samochód, przygotowuję towar i ruszam w trasę o długości 250 km w jedną stronę. Po drodze mam rozładunek i przeładunek. Później wracam, wyładowuję towar i zostawiam kontenery pod rampami.

Czy Pani współpracownicy zaakceptowali Panią jako kobietę za kółkiem?

Tutaj w Norwegii dziewczyny pracują w różnych męskich zawodach: jako kierowcy czy na kutrach. Nikogo to nie dziwi. Bardzo popularny jest również pan przedszkolanka. Niektórzy kierowcy są pod wrażeniem, że daję sobie radę przy panujących tutaj warunkach pogodowych, ale są to zazwyczaj kierowcy z Polski i Europy Wschodniej. Większość z nich jest zszokowana faktem, że jeżdżę ciężarówką. Według moich kolegów ze Wschodu kobieta powinna zostać w domu, przy garach. 
Przecież można to ze sobą pogodzić, nie widzę najmniejszego problemu. Po prostu mam taką pracę, a nie inną: nie idę do biura, tylko jeżdżę ciężarówką. 

Również turyści patrzą na mnie z zaciekawieniem. Zdarzało się, że Azjaci robili mi zdjęcia i wysypywali się z autobusu, czekając na prom, żeby mnie zobaczyć. Byłam także atrakcją dla motocyklistów z Austrii czy Szwajcarii. Przyjezdni dziwią się trochę, gdy mnie widzą, ale też zawsze bardzo mi gratulują. Myślę, że dużo zależy od mentalności i dominującego szablonu społecznego.

Wspomniała Pani, że najgorzej reagują osoby ze Wschodu. Czy chciałaby Pani jeździć jako kierowca po Polsce lub Europie Wschodniej?

Bardzo chętnie, ale ze względu na widoki wolę zostać tutaj. Cenię także mentalność mieszkańców Norwegii. Bałabym się jeździć po Europie Wschodniej, chociaż wiem, że większość kierowców, których spotykam, jest mocniejsza w słowach niż czynach. Na razie nie planuję jeździć ani po Europie Zachodniej, ani Wschodniej. Po pierwsze mam wrażenie, że jest tam niebezpiecznie, a po drugie – jak dla mnie jest tam po prostu zbyt nudno. 

Jazda po prostej drodze, autostradą, nudzi mnie. Lubię wyzwania i jeżdżenie po śniegu, lubię, gdy coś się dzieje i cały czas trzeba pracować z ciężarówką. Nieustannie muszę pilnować warunków na drodze i tego, z jaką prędkością mogę jechać. Muszę też uważać na lód i zaspy.

Powiedziała Pani, że bałaby się jeździć po Europie Wschodniej. Dlaczego nie boi się Pani jeździć po Norwegii?

Mentalność Norwegów jest zupełnie inna. Po pierwsze, nie ma tutaj tylu ludzi. Czasem, gdy jadę autem na 300-kilometrowej trasie, nie spotykam nikogo oprócz renifera i łosia. Po drugie, tutejsze warunki są ekstremalne, ale ludzie – uczynni. Nawet gdy kierowcy z innych krajów przyjeżdżają do Norwegii, dostosowują się do tutejszych realiów. Wystarczy, że zjedzie się trochę z drogi lub wypadnie się z trasy, a inni kierowcy zatrzymują się i pytają, jak mogą pomóc, czy nie jest zimno. 

Poza tym nie ma tutaj takiego ruchu, ani dróg jak w Polsce. Jeżdżę drogą, która wygląda jak stara S7 w Polsce na krętym odcinku Olsztynek-Ostróda. Jest to moja główna droga. Nie mamy dwóch pasów, nie jesteśmy w stanie normalnie wyprzedzać innych samochodów, a po drodze mijamy pagórki i zakręty. Spotyka się takie miejsca, gdzie dwie ciężarówki mijają się dosłownie „na lusterka” albo jedna musi zjechać z drogi, żeby przepuścić drugą. Takie warunki dyktują również określone zachowanie kierowców. Nie ma kradzieży, bo nie byłoby nawet jak z tym uciec – nie ma dokąd. Jest tutaj miło i sympatycznie. Gdy idę spać, staję na poboczu i wiem, że nikt mnie nie zaczepi.

Czy zdarzyło się Pani kiedyś wypaść z drogi? 

Tak, taka sytuacja miała miejsce w marcu 2021 roku. Zaspa dosłownie  mnie wciągnęła. Porównałabym to do uczucia, gdy jedzie się rowerem po piasku. Po prostu wsysa.
Akurat był niż. Wszyscy z regionu dostali SMS-y, że jest zła pogoda i żeby nie wychodzić z domu, jeżeli nie ma takiej potrzeby. Ja byłam w tym czasie w trasie na 700 km. Wiał straszny wiatr, więc nie jechałam zbyt szybko, może 60 km/h. Mijałam miejsce, w którym nie ma drzew, a wiatr nawiewał śnieg na drogę. Chciałam ominąć zaspę, ale niestety wpadło mi w nią koło od przyczepy. Zaspa po prostu mnie wessała. Zatrzymałam się w zaspie i nie mogłam z niej wyjechać. Nawet łańcuchy śniegowe nie pomagały.

Udało się Pani wezwać pomoc?

Tak – czekałam na nią prze 4 godziny. Poprosiłam pana z telefonu alarmowego, żeby obudził mnie, gdy po mnie przyjedzie. Oczywiście pierwsze pytanie, jakie pada w takie sytuacji, dotyczy tego, czy działa mi ogrzewanie, czy mam środki do przeżycia. Temperatura wynosiła ok. -20 stopni Celsjusza. Napisałam na kartce „OK” i zostawiłam ten napis na szybie, ponieważ wcześniej wszyscy kierowcy zatrzymywali się i chcieli mi pomóc. Po 4 godzinach otrzymałam pomoc i pojechałam dalej.

Czy nadal pracuje Pani jako przewodniczka od zórz polarnych?

Tak, chociaż rzadziej. Obecnie większość czasu spędzam za kółkiem. Jako przewodniczka prowadzę w tym momencie własne dedykowane grupy z polecenia. Również rynek stał się bardziej niepewny. Dorabiam głównie przy prywatnych wycieczkach. Cały czas poluję na zorzę, nawet kiedy jeżdżę ciężarówką.

Jako kierowca prawdopodobnie poznała Pani wiele miejsc, w których można zobaczyć zorzę. Czy ma Pani ulubione miejsce, które szczególnie lubi Pani odwiedzać?

Moim ulubionym miejscem jest wyspa Sommarøy, położona na Zachód od Tromsø, czyli naprawdę na końcu świata. Jej nazwę można przetłumaczyć jako „summer island”, a więc „letnia wyspa”. Właściwie jest to cały archipelag wysp. Nie ma tam w ogóle kamieni, tylko piasek. Woda jest niebieska i lazurowa, a wyspę okala wolna przestrzeń. Gdy jest zorza, Sommarøy stanowi genialny punkt widokowy.

Wiem, że fotografuje Pani także zorzę...

Tak, często zamieszczałam widoki z Sommarøy na Instagramie, ponieważ w tamtym rejonie nie ma gór i widać czyste niebo. Tak naprawdę jednak każde miejsce w tej szerokości geograficznej jest dobre na oglądanie zorzy. W tym rejonie zorza wpada w niebo. Nawet w okresie bardzo niskiej aktywności jesteśmy w stanie ją zobaczyć. Natomiast nie mieliśmy możliwości oglądania jej, gdy zorza była widoczna na północy Polski. Jedynie przy bardzo dużej aktywności zdarza się, że nie widać jej tutaj, a za to może być widoczna w północnej Polsce.

Kiedy zorza wpada w pole magnetyczne, nie wpada w nie centralnie. Tak jak deszcz pada na parasolkę, tak zorza wpada do atmosfery. My, w okolicach Tromsø, mamy koniec tej parasolki. Gdy zorza jest silniejsza, idzie bardziej na południe. Tak naprawdę w bezchmurny dzień w każdym miejscu w okolicy Tromsø można zaobserwować zorzę.

Rozmawiając z Panią mam wrażenie, że jest Pani osobą, która nie boi się przygód. Chciałam więc zapytać, jakie ma Pani plany na przyszłość?

Nie wiem. Na razie żyję tutaj, ale co będzie w przyszłości, trudno powiedzieć. Wszędzie może mnie ponieść. W dalszym ciągu potrzebuję jednak „adrenaliny śniegu”. Jestem osobą, która czeka na zimę i cieszy się, gdy spadnie śnieg.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Karolina Plecha o pracy kobiety kierowcy za kołem podbiegunowym i byciu przewodniczką po zorzy polarnej: potrzebuję „adrenaliny śniegu” - Strona Kobiet

Wróć na stronapodrozy.pl Strona Podróży