BUDIMEX STAL GORZÓW WLKP. – AZS AWF BIAŁA PODLASKA 27:34 (10:14)
- Budimex Stal: Nowicki, Marciniak, Grześkowiak – Drzazgowski, Wychowaniec i Stupiński po 6, Pietrzkiewicz i Renicki po 3, Przybylski 2, Napierkowski 1, Zając, Lemaniak, Nieradko, Droździk, Ripa.
- AZS AWF: Kwiatkowski – Kozycz 7, Stefaniec 6, Grzenkowicz i Wojnecki po 4, Mazur i Lewalski po 3, Wierzbicki i Trela po 2, Szendzielorz, Antoniak i Baranowski po 1.
- Kary: 6 min – 8 min.
- Sędziowali: Jakub Jerlecki i Maciej Łabuń (obydwaj ze Szczecina).
- Widzów: 500.
To miał być zacięty bój, nawiązujący do tradycji gorzowsko-podlaskich pojedynków i nagroda w postaci zwycięstwa dla wiernych kibiców Stali. O chęci wdarcia się do czołówki tabeli Ligi Centralnej nikt już w Gorzowie nie mówił, bo ta od wielu tygodni jest dla żółto-niebieskich nieosiągalna. Z szumnych, a przede wszystkim ambitnych zapowiedzi nic nie wynikło. Bo stalowcy kolejny raz z kretesem polegli w Arenie Gorzów, demonstrując długimi fragmentami spotkania żenującą dyspozycję.
Zmarnowali wszystkie atuty
Początek meczu nie zapowiadał późniejszej katastrofy gospodarzy. Dzięki świetnie dysponowanym skrzydłowym o identycznym imieniu Mateusz – Wychowańcowi i Stupińskiemu – a także kilku udanym interwencjom bramkarza Krzysztofa Nowickiego, gospodarze prowadzili 4:2 w 8 oraz 9:6 w 18 min. Na ich korzyść wydawała się przemawiać także sytuacja z 16 min, gdy podstawowy środkowy obrońca gości Dominik Antoniak wyleciał z czerwoną kartką z boiska za zbyt ostrą interwencję w defensywie.
Okazuje się jednak, że w tym sezonie gorzowianie są w stanie zmarnować każdą dogodną dla nich okoliczność oraz przegrać każdy mecz. Końcówkę pierwszej połowy – od stanu 10:7 w 18 min – przegrali bowiem aż 0:7 (!), zdumiewając niemocą w każdym elemencie gry. Nie poderwał ich do walki nawet rzut karny, obroniony w 25 min przez młodziutkiego Bartosza Grześkowiaka (niefortunnym egzekutorem był Filip Lewalski). Co chwilę gubili piłki w ofensywie, nie potrafili zatrzymać błyskawicznych kontr akademików, byli bezradni przy rzutach z dystansu leworęcznego Kamila Kozycza. W efekcie zeszli na przerwę z czterobramkową stratą (10:14).
Jaki początek, taki koniec
Przed wznowieniem gry po przerwie żółtą kartkę zobaczył za komentarze pod adresem sędziów trener Budimexu Stali Oskar Serpina. To nie był dobry omen na rywalizację w drugich 30 minutach. I rzeczywiście – między 32 a 41 min powtórzył się scenariusz z końcówki pierwszej połowy. Stalowcy znów przegrali ten okres siedmioma golami (tym razem 1:8) i w 41 min na świetlnej tablicy pojawił się rezultat 13:23. Nokaut, żenada, kompromitacja.
W ostatnim kwadransie gospodarze próbowali odzyskać twarz i głównie dzięki pchającemu ich do przodu Igorowi Drzazgowskiemu dwa razy zbliżyli się do rywali na dystans pięciu bramek – 21:26 w 52 oraz 26:31 w 58 min. O całkowitym odrobieniu kosmicznych strat nie mogło być oczywiście mowy, bo akademicy cały czas panowali nad wydarzeniami na boisku. Gdy tylko czuli się odrobinę zagrożeni, naciskali pedał gazu i bez problemów odjeżdżali na siedem, osiem goli.
Końcowa syrena była dla gorzowian wybawieniem, bo oznaczała koniec sportowych upokorzeń i możliwość szybkiej ucieczki do szatni. Po takim meczu pewni jesteśmy tylko jednego – jeśli przed następnym sezonem w Gorzowie znów zacznie się mówić o awansie do krajowej elity, to najpierw trzeba tę drużynę gruntownie przemeblować. Bo obawiamy się, że w obecnym składzie nic więcej już z siebie nie wykrzesze…
Czytaj również:
Stalowcy wreszcie odczarowali Arenę Gorzów. Ale outsider rozgrywek solidnie ich na początku meczu postraszył
Świątek w finale turnieju w Rzymie!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?