Podróżnicy z Poznania i ich niesamowite przygody. Śledziła ich tajna policja i gangsterzy

Maciej Szymkowiak
Maciej Szymkowiak
Izabela i Krzysztof z Poznania zwiedzili już mnóstwo krajów. Ich wyprawy, jednak wcale nie kosztują wiele. Wymagają tylko dobrej organizacji i wcześniejszego wyszukania promocji. Razem zwiedzili już m.in. Birmę (2020), Chiny (2016, 2017 i 2019), Chorwację (2015), Czarnogórę (2015), Grecję (2016), Gruzję (2021), Indie (2019), Indonezję (2018), Islandię (2020, 2022), Jordanię (2022), Peru (2015), a także: Renjo La Pass, Sagarmathę, Solheimasandur, Spitsbergen, Svalbard i Thangboche.
Izabela i Krzysztof z Poznania zwiedzili już mnóstwo krajów. Ich wyprawy, jednak wcale nie kosztują wiele. Wymagają tylko dobrej organizacji i wcześniejszego wyszukania promocji. Razem zwiedzili już m.in. Birmę (2020), Chiny (2016, 2017 i 2019), Chorwację (2015), Czarnogórę (2015), Grecję (2016), Gruzję (2021), Indie (2019), Indonezję (2018), Islandię (2020, 2022), Jordanię (2022), Peru (2015), a także: Renjo La Pass, Sagarmathę, Solheimasandur, Spitsbergen, Svalbard i Thangboche. Robert Woźniak
O tym, jak polecieć do odległych krajów za grosze, a także poradzić sobie w trudnych warunkach opowiadają poznańscy podróżnicy: Krzysztof Krupnik i Izabela Szendo. - Pierwsze zasieki wojskowe w Tybecie ominęliśmy, przechodząc przez niewielką rzekę, potem podróżowaliśmy z lokalnymi Chińczykami, jednak na drugim wojskowym checkpoincie zostaliśmy zatrzymani i nasza eskapada zakończyła się stresującym przesłuchaniem. Później, co wieczór mieliśmy wizytację policjantów opowiada nam Izabela, a Krzysztof dodaje o innej podróży: - Nie wiedzieliśmy tylko, że w tym rejonie Meksyku grasują gangi, które w zasadzie kontrolują okoliczną ludność. Gdyby nie religijność Meksykanów i ich uwielbienie do Jana Pawła II, to mogłoby się to dla nas źle skończyć.

Potraficie podróżować za grosze. Czy jednak kryją się za waszymi wyprawami duże kwoty?
Krzysztof Krupnik: Zaczynaliśmy w czasach, gdy było można kupić bilet lotniczy do Malezji w dwie strony za 1300 złotych, a do Londynu za 9 zł. Po prostu przeglądamy portale z promocjami i tanimi biletami lotniczymi. Gdy znajdziemy coś ciekawego, wybieramy ten kierunek, na który trafia się okazja, a także, który odpowiada nam pod względem fotograficznym. Robimy to wszystko z wyprzedzeniem minimum półrocznym. Kolejne pół roku zbieramy pieniądze potrzebne do przeżycia w danym kraju. Pierwszym krokiem zatem jest kupno biletów „z okazji”, a potem dalsza część obejmująca planowanie i dowiadywanie się, jak tam jest.

Izabela Szendo: Dokładnie, a na miejscu działamy głównie ekonomicznie, czyli zatrzymujemy się w hostelach, guesthouse’ach itd. Rzadko, ale zdarza się, że pozwalamy sobie na jakiś luksus i bierzemy pokój tylko dla dwóch osób z dostępem do plaży, żeby dwa-trzy dni odpocząć w trakcie dłuższej podróży.

Skąd w ogóle wasza pasja do podróżowania?
Krzysztof Krupnik: Poznaliśmy się i okazało się, że zarówno ja, jak i Iza lubimy podróżować i fotografować. Na początku były to po prostu wyjazdy, a nie podróże. Zależało nam na tym, żeby uchwycić wspomnienia z wakacji...

Izabela Szendo: Później to się całkowicie zmieniło. Początkowo zdjęcia były dodatkiem wycieczki, a teraz jest odwrotnie i to podróże są dostosowane pod fotografię. Nie stać nas, aby być miesiąc w jednym miejscu i czekać na wymarzony moment, dlatego szukamy okazji i wybieramy miejsca, które mają potencjał fotograficzny.

Nie zarabiacie na tym, więc to po prostu wasze hobby?
KK: Tak. Pracujemy na „zwykłych etatach”. Inni pracownicy wyjeżdżają w góry lub nad morze, a my raz lub dwa razy do roku wyjeżdżamy tam, gdzie nadarzy się okazja. Szukamy inspiracji fotograficznych, co oznacza, że rezygnujemy z najpopularniejszych miejsc turystycznych, gdzie są tłumy. Staramy się być poza głównym szlakiem.

Decyduje impuls czy jednak sprawdzacie, gdzie warto polecieć?
IS: Oczywiście najpierw wyszukujemy informacje. Nie lecimy w ciemno, ale najczęściej jest tak, że najciekawsze miejsca są nieopisane, jeszcze nieodkryte turystycznie. Przede wszystkim stawiamy na poznawanie innych ludzi, a nie oglądanie zabytków. To też ma przełożenie w naszej fotografii: Krzysztof uwielbia portrety, ja bardziej krajobrazy.

KK: Staramy się pokazać na fotografiach, jak wygląda życie ludzi, na tyle, na ile możemy. Oczywiście działamy hobbystycznie, więc nie mamy żadnego finansowania, żeby robić to na szerszą skalę. W każdym miejscu staramy się spędzić dwa dni na szukaniu, poznawaniu ludzi. W ten sposób „wsiąkamy” w ten świat, a dopiero potem, wyciągamy aparaty. W samych krajach spędzamy około dwóch tygodni, żeby móc pożyć danym miejscem. Maksymalnie to trzy tygodnie, jeśli dostaniemy zgodę od pracodawców. Najdłużej byliśmy w Meksyku i Gwatemali, bo miesiąc, ale to wyjątek.

Dobra znajomość języka obcego jest kluczowa?
IS: Uczyłam się rok hiszpańskiego przed wylotem do Meksyku i Gwatemali. Język angielski znamy, ale nie w zaawansowany sposób. Język obcy nie jest aż tak ważny, żeby się dogadać. Językiem niewerbalnym, na tzw. migi można się bardzo dobrze porozumieć i dać sobie radę w najdalszych regionach świata.

Co z jedzeniem. Kupujecie na miejscu czy zabieracie „słoiki” ze sobą?
IS: Zależy od miejsca. Na Spitsbergen i do Norwegii braliśmy własny prowiant, ale i tak część została skonfiskowana na lotnisku, z kolei w Azji korzystamy z tzw. „street food”, czyli dań nie w restauracjach, ale serwowanych na świeżo na ulicy. Lokalni sprzedawcy często nam rekomendują, które miejsce warto odwiedzić.

Zobacz też: Magiczny pałac pod Poznaniem trafił na licytację komorniczą. Kosztuje miliony! Tak wygląda Jabłonkowy Pałacyk w Puszczykowie

KK: W Sajgonie na peronie, przy pociągu, który jedzie z północny na południe zawsze stoi starsza pani, która sprzedaje ryż z kotła. Ludzie wysiadają i kupują u niej ryż bez wyszukanych dodatków. Jedzą i oddają jej naczynie, które ona potem myje i wykorzystuje ponownie, żeby nie musieć inwestować w plastikowe jednorazówki. To też nas nauczyło zarówno szacunku do cudzej pracy, jak i tego, że tam sposób żywienia się jest zupełnie inny. Występuje pełne zaufanie do handlarza na ulicy. Co więcej, czuć, że ludzie w Azji żyją z dnia na dzień, i cieszą się każdym dniem. Każdy coś hoduje i celebruje dany dzień i to, co on przynosi.

Jaka data była przełomowa w kontekście waszych podróży?
KK: Okolice 2004/2005 roku. Polecieliśmy do Grecji, ale jeszcze z biura podróży, natomiast już z aparatami. Zwiedzaliśmy wszystko, co było możliwe. Wynajęliśmy samochód i eksplorowaliśmy Kretę. Wtedy jeszcze nieumiejętnie pod względem technicznym, ale robiliśmy swoje pierwsze fotografie.

IS: Mieliśmy ok. 2000 zdjęć i żadne nie przypominało tych, które widzieliśmy w Internecie na portalach podróżniczych. Jednak tamto doświadczenie sporo nas nauczyło i od tego momentu ciągle doskonalimy swój warsztat. Teraz już rozumiemy, że fotografia to nie jest prosty dokumentalizm, ale kreatywne spojrzenie na rzeczywistość, przetworzone przez wrażliwość fotografującego.

To, gdzie wydaliście najwięcej, a gdzie najmniej?
KK: Wyjazd do Wietnamu był jednym z najtańszych. Natomiast bilet, jaki udało nam się najtaniej kupić, to był lot do Londynu. Zapłaciliśmy za 5 biletów w obie strony 9 zł od osoby.

IS: Azja jest tania, ponieważ lwią część stanowi cena biletu, a na miejscu można już wyżyć za małe kwoty.

Doprecyzuję, że masz pewnie na myśli Azję Południowo-Wschodnią, bo przykładowo zwiedzanie Japonii to bardzo kosztowny wyjazd.
IS: Tak, oczywiście. Wietnam, Laos, Tajlandia, Birma to są miejsca, gdzie można przeżyć za niewielkie kwoty. Drogo wychodzi natomiast sam lot. Odwrotnie z krajami skandynawskimi. Loty do Oslo są tanie, ale na miejscu jest bardzo drogo. Gdy dopłynęliśmy do Norwegii promem, to poznaliśmy Polaka, któremu sprzedaliśmy alkohol za 35 zł w przeliczeniu na korony norweskie, bo tyle zapłaciliśmy w Polsce. Później zdaliśmy sobie sprawę, że za tą kwotę nie kupimy nic sensownego w norweskich sklepach. Dlatego trzeba zrobić sobie kosztorys podróży i mieć świadomość, że o ile możemy kupić tanio bilety do Norwegii, Szwecji, to dużo wydamy na miejscu.

KK: Tak, jak wspomniałem, na bilety do Londynu wydaliśmy najmniej, bo 9 zł, ale najwięcej zapłaciłem za lot z Nepalu do Polski, który kosztował 1300 dolarów. Musiałem wykupić przelot czarterowy, bo byłem w Himalajach na trekkingu, a Nepal zamknął granice z powodu pandemii. Turyści stali się kartą przetargową dla rządu nepalskiego, który w zamian za ewakuację turystów domagał się dostaw tlenu i środków medycznych od innych państw. Iza była w relacji z Ministerstwem Spraw Zagranicznych, ponieważ trwała akcja, żeby mnie oraz innych rodaków ściągnąć z Nepalu, w którym sytuacja polityczna stała się nieprzyjemna.

Jak pandemia wpłynęła na waszą potrzebę podróżowania?
KK: Z pandemią pierwszy raz zderzyliśmy się, gdy zakupiliśmy bilety na Islandię. Niestety wymogi turystyczne na miejscu zakładały 5 dni kwarantanny po przylocie i test na COVID-19. Jeśli był negatywny, to można ruszać w teren, a jak pozytywny to ląduje się na własny koszt w wynajętym hotelu. Na szczęście wyniki okazały się negatywne, co pozwoliło nam zwiedzać Islandię wynajętym kamperem. Wiele miejsc kempingowych było zamkniętych, co przełożyło się na małą ilość turystów, więc byliśmy tylko my i przyroda.

Jakie państwa zrobiły na was największe wrażenie?
KK: Na mnie największe wrażenie zrobił Wietnam. Teneryfa ze względu na klimat i Tybet, chociaż to rejon trudny pod względem politycznym. Mnisi, klasztory, kultura tybetańska jest bardzo bogata duchowo.

IS: Dla mnie najciekawszy był Tybet, Islandia, bo urzekły mnie tamtejsze krajobrazy i Wietnam ze względu na ludzi, którzy tam mieszkają.

Opowiedzcie więcej o sytuacji w Tybecie i co was tam spotkało?
IS: W Tybecie byliśmy 3 razy. Mamy tam też przyjaciół wśród mnichów. Odwiedzaliśmy tę część syczuańską, chińską, gdzie Tybetańczycy nadal mieszkają, ale przez sytuację polityczną są zniewoleni. Mieliśmy dużo problemów w czasie ostatniej wyprawy, która zbiegła się z 60 rocznicą antychińskiego powstania tybetańskiego. Pilnowali nas nawet tajni policjanci z Chin, bo bali się zamieszek, a my chcieliśmy dostać się do klasztoru-miasta Yarchen Gar, które było zamknięte dla turystów. Wcześniej miejsce to było otwarte, ale gdy my tam byliśmy, to wyburzano części mieszkalne i eksmitowano mnichów oraz mniszki. Pierwsze zasieki wojskowe ominęliśmy, przechodząc przez niewielką rzekę, potem podróżowaliśmy z lokalnymi Chińczykami, jednak na drugim wojskowym checkpoincie zostaliśmy zatrzymani i nasza eskapada zakończyła się stresującym przesłuchaniem. Później, co wieczór mieliśmy wizytację policjantów. Jeden robił nam zdjęcia, drugi był tłumaczem, a trzeci sporządzał notatki. Padały pytania: kim jesteśmy, czym się zajmujemy, w jakich klasztorach byliśmy, dokąd jedziemy, a potem do końca pobytu byliśmy śledzeni.

KK: W Meksyku też spotkała nas niebezpieczna sytuacja. Chcieliśmy spędzić okres świąteczny i noworoczny właśnie tam. Wybraliśmy środkową część Meksyku, region, który nas zaintrygował pod kątem potencjału zdjęciowego. Nie wiedzieliśmy tylko, że grasują tam gangi, które w zasadzie kontrolują okoliczną ludność. Gdyby nie religijność Meksykanów i ich uwielbienie do Jana Pawła II, to mogłoby się to dla nas źle skończyć. Okazało się, że rejon Huasteca Potosina jest niezbyt bezpieczny dla turystów, a ludzie giną tam bez śladu. Zaczepili nas tamtejsi gangsterzy, stojący przy dużym pick-upie, obwieszeni złotem. Kierowali w naszą stronę dziwne uwagi typu: „co robimy tutaj”, „czego szukamy”, „co widzieliśmy”, „co takiego jest tu, czego nie ma w Polsce”.

Osoba papieża Polaka pomogła?
IS: Tak, bo „polaco” kojarzy im się z papieżem, a ponieważ są bardzo religijni, to zmienia się ich usposobienie. Chodzą z maczetami, ale też krzyżykami na piersi. Ogólnie przed wejściem do turystycznego autobusu jest się prześwietlanym jak na lotnisku. Autobus nie zatrzymuje się nigdzie po drodze ze względu na napady gangów etc. Jedzie z punktu do punktu i tyle.

A gdzie was najprzyjaźniej potraktowano?
KK: W Indiach na święcie Kumbh Mela. Mam kolegę, który przeszedł przez Indie do Pakistanu i uczestniczył w kilkumilionowej pielgrzymce. Pomógł nam zakupić bilety, żeby na to święto się dostać. Wszystkie osoby, które spotykaliśmy po drodze, patrzyły na nas z ogromnym podziwem i szacunkiem. Pomagali nam na każdym etapie drogi. Wbrew temu, co się mówi, że w Indiach jest niebezpiecznie, to my czuliśmy się akceptowani. Byliśmy w miejscowości Allahabad w czasie tzw. Dnia Królewskiej Kąpieli, czyli wtedy, gdy Sadhu i pielgrzymi dokonują obmycia w Gangesie.

IS: Było tam ok. 50 mln ludzi. Spotkaliśmy tylko kilkunastu turystów i fotoreporterów z zagranicznych agencji. To był całkowicie niekomercyjny festiwal odbywający się raz na kilka lat, cyklicznie w kilku hinduskich miastach. Przybywają na niego głównie Hindusi, żeby otrzymać błogosławieństwo od Sadhu i dokonać oczyszczającej z grzechów rytualnej kąpieli. Sadhu to wędrowni asceci, którzy słyną z niezrozumiałych dla nas praktyk jogi. Jeden z nich przez kilkanaście lat trzyma rękę wciąż w tej samej pozycji. Inni ćwiczą linga jogę, czyli zawijają męskie genitalia na kijek.

W jakim celu?
KK: To jest pełna poświęceń droga do wyzwolenia poprzez praktykę i wyrzeczenie się ego. Wyzbywają się też dóbr materialnych, by wykazać wyższość ducha nad materią, dzięki czemu są bliżsi bogom. Oczywiście biorą też substancje psychoaktywne. Mają swoich naśladowców, którzy często podążają za nimi dla duchowej inspiracji, ale też dla łatwiejszego dostępu do tych substancji.

Gdy planujecie podróż, wybieracie okres zimowy, jak teraz czy letni?
KK: Staramy się planować tak urlopy, żeby nie kolidowały ze współpracownikami, czyli wybieramy: październik, listopad, ewentualnie luty, czerwiec. Proces zaczyna się tak: szukamy biletów, które są tanie, ale sprawdzamy, czy są tanie, bo to jest faktycznie okazja, czy dlatego, że jest zła pogoda, długi czas oczekiwania na przesiadkę etc.

Jakie macie plany podróżnicze na 2023 rok?
KK: Latem chcę wejść z synem na Kazbek. A oprócz tego przejść kilkudniowy trekking przez Tuszetię i Chewsuretię z finałowym zdobyciem wulkanu.

IS: Ja zaczęłam poznawać Gruzję w zeszłym roku i najwyżej dotarłam do lodowca Gergeti. Gruzja była na tyle niesamowita, że chcę, aby mąż z synem również ją zobaczyli, ale oni mają aspiracje, żeby wejść na Kazbek. Poza tym planujemy odpoczynek na Malediwach w lutym i trekking na Maderze, gdzie można zrobić ciekawe fotografie – to we wrześniu lub w październiku. Malediwy próbujemy okiełznać finansowo, jadąc na lokalną wyspę, a Gruzja i Portugalia całkowicie po taniości, czyli śpiwór i namioty.

Na miejscu wybieracie komunikację zbiorową czy wynajem samochodu?
KK: Głównie komunikację zbiorową. Kiedyś wspieraliśmy się wynajmem samochodu, ale komunikacja miejska w danym kraju otwiera wiele drzwi i pozwala dotrzeć do miejsc, do których nie dotrze się prywatnym samochodem. Dzięki temu poznajemy też wielu wspaniałych, lokalnych mieszkańców, którzy później nas zapraszają ponownie i pokazują, gdzie warto iść. Czasami nawet korzystamy ze stopa, tak jeździliśmy choćby po Chinach.

Podróże nauczyły was tolerancji?
IS: Widzieliśmy mnóstwo różnorodności w podejściu do życia i w tym też widzę piękno. Nie wiem, jak można myśleć, że wszyscy muszą mieć ten sam punkt widzenia.

KK: Każdy kraj to inni ludzie, inna religia, mentalność, spojrzenie na świat i warunki, w jakich żyją. Podróże budują ogromną wrażliwość, tolerancję, otwartość i szacunek do innego człowieka. Nie podchodzimy do tego z perspektywy turysty. Staramy się maksymalnie zbliżyć do ludzi, którzy żyją gdzie indziej. Nie chcemy ich traktować z góry, żeby oni nas nie traktowali jak „chodzące bankomaty”. Dostosowujemy się do wymogów w danym kraju i eksplorujemy ich kulturę.

Było w ogóle coś, co was zaskoczyło?
IS: Spotkało nas wiele nietuzinkowych rzeczy, ale nie przeciwstawialiśmy się tym zjawiskom. Staramy się być częścią tych kultur, a nie turystycznym elementem napływowym.

KK: W Meksyku w San Juan Chamula odwiedziliśmy kościół wyznania katolickiego, ale sprzężony z lokalnymi wierzeniami. Niecodzienne było tam zabijanie koguta i stojące puszki Coca-Coli. Natomiast to bardziej w ramach ciekawostki, bo jak mówi Iza, nie szokuje nas odmienna kultura, gdyż pomimo całej tej różnorodności, ludzie na świecie mają te same tęsknoty i pragnienia.

Fotorelację podróży poznańskich fotografików śledzić można na stronie internetowej: wwww.jezabel.pl.

Podróżując po Wielkopolsce, można odwiedzić naprawdę wyjątkowe miejsca. Niektóre nazwy miejscowości potrafią wprawić w osłupienie. Inne powodują, że na twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Dlatego postanowiliśmy stworzyć subiektywne zestawienie 15 najśmieszniejszych i najzabawniejszych nazw wsi w Wielkopolsce. Chciałbyś tam mieszkać? Przejdź do galerii i sprawdź, gdzie dokładnie się znajdują --->

15 najśmieszniejszych nazw wsi w Wielkopolsce. Wprawiają w o...

Obserwuj nas także na Google News

od 12 lat
Wideo

echodnia.euNowa fantastyczna atrakcja w Podziemnej Trasie Turystycznej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Podróżnicy z Poznania i ich niesamowite przygody. Śledziła ich tajna policja i gangsterzy - Głos Wielkopolski

Wróć na stronapodrozy.pl Strona Podróży